Przechodziłam przez ulice, robiłam zdjęcia moją lustrzanką i weszłam do paru sklepów. Na Times Square był wielki ruch, jak zapewne zawsze. Nadal myślałam o Luke’u, ale opanowałam się. Nawet nie wiem czemu to robiłam. Miałam chłopaka. Powinnam skupić się na Elliocie i jego przyjeździe tutaj.
Przeszłam się do Johny's Luncheonette, bo tam zostawiłam samochód i wsiadłam do niego. Przekręciłam kluczyki, ale w pewnym momencie miałam ochotę się rozpłakać. Nie wiem dlaczego. Może dlatego ,że nigdy nie czuję się dobrze w swojej skórze. Może dlatego, że nienawidzę, gdy ktoś mi mówi, że jestem beznadziejna, choć wiem, że to prawda. Może dlatego, że chciałabym być inaczej postrzegana. Może dlatego, że mimo tego, że mam wszystko, to nie mam tego, co bym chciała.
Dla ludzi liczy się tylko to, że jesteś bogaty i podziwiany. I podziwiany przez nic innego, jak przez twoje pieniądze. To jak błędne koło. Ludzie są egoistami. Takimi cholernymi, zadufanymi w sobie dziećmi.
Nie wiem co w tamtej chwili czułam. Chciałam kogoś kto byłby przy mnie. Kto po prostu by mnie przytulił. Kto by mnie zrozumiał. Czasami myślałam, że Elliot nie rozumie co do niego mówię. Ostatnio wydawał się być rozkojarzony i tak jakby nie zwracał na mnie uwagi. Nie mówię, że o mnie nie dbał, bo był najlepszym chłopakiem na świecie. Po prostu był inny.
-Nie płacz. Nie płacz. - mówiłam do siebie patrząc w przednie lusterko. Miałam zaszklone oczy. Połknęłam łzy włączając radio. Mówili coś o wyścigach i wypadku samochodowym na Moście Brooklyńskim. Podgłośniłam, słysząc imię, które zwróciło na siebie moją uwagę.
-“Wiadomo, że jest jedna ranna osoba. Na szczęście nie ma ofiar śmiertelnych. Jeden z uczestników wyścigu został dziś przesłuchany i twierdzi, że rajd jest jak najbardziej legalny oraz posiada swego rodzaju zasady. Luke Hemmings przyznał także, że ranny kierowca został poszkodowany ze względu na stan asfaltu za starym magazynem...”
W mojej głowie było tysiące myśli. Luke Hemmings, Luke Hemmings, Luke Hemmings... Czy to był ten Luke? Nie mogłam dalej słuchać radia. Miałam nadzieję, że nie zaprzyjaźniłam się z jakimś gangsterem i byłam bezpieczna.
W drodze powrotnej pomyślałam, że zrobię cioci kolację. Pojechałam do sklepu kupując łososia, zioła i śmietanę. Do tego jeszcze ryż. Jeżeli mam się wykazać moim popisowym daniem to najlepiej na początku mojego pobytu, żeby ciocia wiedziała, że jestem świetną współlokatorką.
Zajechałam do domu przed 16:00, co oznaczało, że mam dwie godziny. Zajęłam się kolacją i włączyłam muzykę próbując uciec od wszystkich szalonych myśli, które kłębiły się w mojej głowie. Nie mogłam uwierzyć, że drugi dzień w Nowym Jorku może okazać się tak samo szalony, jak pierwszy. Ale to nie znaczy, że nie podobało mi się to.
***
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i usłyszałam jak ciocia krzyczy:
-Już jestem! - położyła klucze na komodzie i weszła otwierając oczy ze zdumienia. Na stole stał ładny obrus, który kupiłam dzisiaj będąc w centrum. Do tego świeciły dwie świeczki. Postawiłam białe wino, gdyż mama wspominała jak ciocia uwielbia Chardonay. -Wow! - wydusiła z siebie uśmiechając się.
-Wiem, wiem! Przesadziłam? - podniosłam brew w oczekiwaniu. -Miało być miło i oficjalnie.
-Vienna, czy ty mi się oświadczasz? - zaśmiała się, a ja razem z nią. Potem ciocia usiadła, a ja podałam rybę w sosie śmietanowo-ziołowym i ryż ugotowany na złoty kolor. Zaświeciły jej oczy.
-Jak było w pracy? - zapytałam biorąc kawałek na widelec.
-Jak co dzień. Nic się szczególnie nie działo. Pokazałam im kilka projektów i zgodzili się, więc następne dni będą trochę napięte, z racji tego, że będziemy ustalać nową kolekcję.
-Lato/Jesień?
-Jesień/Zima. - poprawiła mnie ciocia. -Wiosenną i letnią kolekcje mamy oddzielnie.
-A nie lepiej byłoby zrobić każdą oddzielnie? - zapytałam. Pokręciła głową.
-Nie ma tyle czasu. W międzyczasie musimy jeszcze sprzedać poprzednie kolekcje. - pokiwałam głową na jej słowa. To w sumie miało sens. Ciocia spróbowała ryżu i zamknęła oczy. Jęknęła z przyjemności. -To jest pyszne. Uwielbiam ryż twojej mamy.
-Wiem. - zachichotałam. -Specjalnie go zrobiłam.
-To jest bardzo podejrzane. Czy próbujesz wyłudzić ode mnie pieniądze? - zapytała zabawnie mrużąc oczy. Przysięgam, że ta kobieta była jak ja, tyle, że dwadzieścia lat starsza.
-Nie. - zaśmiałam się. -Chciałam podziękować za ubrania. I za pokój. I za gościnę.
-Nie ma za co. Zawsze jesteś mile... - przerwała, bo zadzwonił dzwonek do drzwi. -Spodziewasz się kogoś? - pokręciłam głową. Ciocia wstała od stołu i skierowała się do drzwi. Usłyszałam jakieś głosy, a potem dźwięk butów stąpających po drewnianych panelach. Spojrzałam na osobę przede mną. Ja chyba śnię.
-Hej. - powiedział Luke uśmiechając się. Wyglądał lepiej. Jego policzki nabrały rumieńców, a jego oczy blasku. Miał na sobie zieloną koszulkę z żółwiami Ninja i czarne rurki. Widziałam, że trzyma swoją bluzę w ręku. Wyglądał...dobrze...
-Cześć. - wstałam i przełknęłam ślinę.
-Luke powiedział, że chce z tobą porozmawiać, ale pomyślałam, że mógłby zjeść z nami. - powiedziała ciepło.
-Jasne. To dobry pomysł. - skłamałam. To wcale nie był dobry pomysł. Wcale.
-Nie chcę robić kłopotu. Naprawdę chciałem tylko podziękować...- ciocia przerwała mu machnięciem ręki.
-Och, ci młodzi. Ciągle się gdzieś spieszycie. - uśmiechnęła się do niego. -Usiądź spokojnie i zjedz z nami. Drugi raz nie zobaczysz jej gotującej coś tak pysznego. - ciocia wskazała na mnie, a ja zaśmiałam się na jej słowa.
-To było wredne. - powiedziałam udając obrażoną. Luke popatrzył na mnie pytając o pozwolenie. Przytaknęłam. -Jasne, siadaj. Wezmę tylko krzesło dla ciebie,
-Nie ma sprawy. Pójdę po nie, powiedz tylko gdzie jest.
-Umm w salonie. Prosto i na prawo.
-Super. - chwilę potem zniknął w korytarzu. Ciocia poruszyła brwiami w zabawny sposób. Pokręciłam głową.
-Widzę, że chłopcy lecą do ciebie jak ćmy. Zresztą nie ma co się dziwić. Jesteś mądrą, zabawną i śliczną dziewczyną.
-Ciociu, przestań. To nie prawda. - szepnęłam spuszczając głowę. Czułam, że się rumienię.
-Prawda, prawda. - powiedział nagle Luke, ciągnąc krzesło za sobą. Próbowałam się nie uśmiechnąć, ale jakoś nie wyszło.
-Dziękuję. - Luke usiadł obok mnie i popatrzył na wystrój stołu.
-Wow. Wygląda dziwnie...
-Tylko nie myśl, że to jakaś lezbijska randka. Przysięgam, że uwielbiam mężczyzn. - powiedziałam kładąc rękę na sercu. Ciocia zaśmiała się, a Luke uśmiechnął się tajemniczo.
-Mam nadzieję. - powiedział cicho, chociaż obie to usłyszałyśmy. -Randka, czy nie. Pachnie świetnie.
-Smakuje jeszcze lepiej. - powiedziała ciocia. Po chwili atmosfera się rozluźniła. Luke rozmawiał z ciocią o jej pracy, a ta była nim zafascynowana. Zaczęła wypytywać go o jego zainteresowania, jakby był moim chłopakiem. Gdy tak na niego patrzyłam przypomniały mi się wiadomości w radio. Czy on naprawdę mógł być jednym z nich?
Gdy dołożyłam mu dokładkę, zaczął mówić o tym jak go dziś uratowałam. Ciocia była zdziwiona i po części ze mnie dumna.
-Nie wiem, jak Vienna to zrobiła, ale uratowała mi życie. - powiedział kierując na mnie wzrok.
-To nie moja zasługa, tylko twoja. Dałeś radę pokonać atak paniki, a to jest trudne. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Skąd wiedziałaś, że to był atak paniki? - spytała ciocia.
-Tata dawał mi kilka lekcji. Wiecznie chce, żebym została lekarzem, psychologiem albo chirurgiem. Często opowiada mi jak to super mu się rozcinało pacjenta. - skrzywiłam się na to wspomnienie. -No i nauczył mnie pierwszej pomocy, położył chyba z tysiąc książek o medycynie na moim biurku i zabierał mnie na próby zszywania rany otwartej. Fuj.
-Pomogłaś mi. - powiedział. -Dziękuję.
-Nie ma za co. - odpowiedziałam grzecznie. Jak to było, że raz był bardzo wredny, a raz był słodki i czułam, że mógłby być moim przyjacielem? Nie wiedziałam czy to fakt, że ciocia tu siedzi, czy, że naprawdę taki jest, ale podobało mi się to. Nawet bardzo.
Luke opowiadał śmieszne historie. Ciocia wiele razy przytakiwała i rozmawiali o tym, co się dzieje w Nowym Jorku. Potem zaczęli kłócić się o to czy Burger King czy McDonald’s jest lepszy, a ja śmiałam się z ich zachowania. Z hamburgerów przeszli na drużyny koszykówki i baseballu.
Po skończonej kolacji ciocia postanowiła pójść do toalety, a ja wstałam by posprzątać naczynia. Luke razem ze mną. Najpierw odniósł krzesło, a potem wrócił i podszedł do mnie. Stałam zmywając naczynia, gdy nagle złapał mnie po bokach i odwrócił w swoją stronę. Byłam zdziwiona jego nagłym napadem.
-Nie wytrzymam dłużej. - warknął przyciągając mnie do siebie. Byliśmy tak blisko siebie, że nawet cienka kartka papieru nie miała szans zmieścić się między nami. Powiedziałabym, że byliśmy zbyt blisko. Spojrzałam w jego oczy, które były przepełnione pożądaniem i grafitowym kolorem. -Mam ochotę cię przelecieć na tym blacie.
Oszołomiona nie zdołałam nic zrobić, ponieważ zaczął całować mnie po szyi.
-Luke. - jęknęłam próbując go od siebie odsunąć. -Przestań, proszę. - nie reagował. Zaczął kreślić mokre wzory na mojej szyi i dekolcie, a mnie wcale to nie przeszkadzało. Ale musiałam przestać, ponieważ (a) ciocia była za ścianą i prawdopodobnie nas słyszała, (b) Luke chciał mnie przelecieć po dwóch dniach znajomości, a ja nie jestem jakąś dziwką, (c) mam chłopaka.
-Luke! - krzyknęłam odpychając go od siebie. Popatrzył na mnie zdezorientowany. -Mam chłopaka.
Zmarszczył brwi i odsunął się ode mnie. Podrapał się po szyi.
-Kurwa, czemu wcześniej nie powiedziałaś?
-Nie wiedziałam, że chciałeś zrobić coś takiego. - spuściłam wzrok zawstydzona.
-Chciałem to zrobić od kiedy cię zobaczyłem w tym gównianym samochodzie. Wyglądałaś bardzo...jakby to ująć, kusząco. - uśmiechnął się łobuzersko. -A tu się okazuje, że jesteś zajęta, co nie jest jakąś wielką niespodzianką. - nic nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co. Stał tam chwilę, aż w końcu założył swoją bluzę i zaczął wycierać umyte naczynia, jakby to wszystko, co miało miejsce przed chwilą, wcale się nie wydarzyło.
-Wszystko OK? - zapytała ciocia wchodząc do kuchni. Przytaknęłam uśmiechając się słabo.
-Tak. - powiedział Luke promiennie. -Ale będę się zbierał.
-Odprowadzę cię. - mruknęłam kierując się do wyjścia. Luke szedł zaraz za mną.
-Dziękuję za pyszną kolację. Do widzenia, pani Culler.
-Do widzenia. - uśmiechnęła się. Wyszłam zamykając drzwi i stojąc na schodach.
-Dzięki za zaproszenie. No i za uratowanie mnie dzisiaj. - powiedział obojętnie. Wzruszyłam ramionami. -Mówię serio.
-Nie ma sprawy. Dzięki za bycie miłym przy mojej cioci. - bąknęłam.
-Ej, ja zawsze jestem miły. Jestem po prostu miły inaczej. - przybliżył się znowu, przytwierdzając mnie do ceglanej ściany. Zaśmiał się cicho i wziął głęboki wdech. -Pięknie pachniesz. - dotknął mój nos swoim.
-Przestań. - szepnęłam.
-Ja tylko odwdzięczam się za twoją pyszną kolację. - znów ten łobuzerski uśmiech. Odsunął moje włosy swoim nosem i zaczął ssać skórę, lekko ją przygryzając. Powstrzymałam się od jęknięcia. Oddalił się ode mnie patrząc na mnie z góry. Spotkałam jego roześmiane tęczówki.
-Dlaczego to robisz? - zapytałam czując jakbym nie miała powietrza w płucach.
-Ponieważ jesteś moja.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz